30 sty Kuba. Prośba o pomoc w wersji komercyjnej.
Słyszałem o tubylcach nagabujących turystów o podwózki – jest ich przy drogach pełno – jednak Kubańczycy zaczynają sami sobie robić kuku.
Większa część Kubańczyków nigdy nie prowadziła samochodu, stąd zapewne występujący u nich kompletny brak wyobraźni co do możliwości pędzącego samochodu. Na kubańskich odpowiednikach 3-pasmowych autostrad już po 5 minutach jazdy zauważycie szwendających się tubylców.
Owi tubylcy mają szczególne upodobanie do wkraczania dostojnym krokiem na autostradę zwłaszcza po zmroku, spodziewając się najwyraźniej, że jadący w ich kierunku samochód wykryje ich obecność w ciemności niczym angielskie stacje radarowe hitlerowskie bombowce nad kanałem La Manche. Nic z tego, wędrujące flegmatycznie przez autostradę podkoszulki widać dopiero z odległości kilkudziesięciu metrów.
Podobnie rzecz się ma z furmankami i konnymi taksówkami, które bez jakiegokolwiek oświetlenia poruszają się po drogach po zmroku. Co bardziej rozgarnięci woźnice obkładają tył wozu płytami kompaktowymi, albo chociaż folią śniadaniową. Ale tych jest zaledwie garstka. Poza tym nie łudźcie się, taki oklejony wóz zauważycie może 10 metrów szybciej.
Możecie się też spodziewać że jadąc lewym pasem autostrady zostaniecie zaskoczeni przez wyskakującego z krzaków tubylca, który dla szansy pomachania wam bananem przed maską postanowi zaryzykować życie.
To w ogóle jest dość zastanawiające bo po przejechaniu po Kubie ponad 2000 km mogę was zapewnić, że nikt się nie zatrzymuje po to by te banany kupować więc zaczynam podejrzewać, że nie chodzi tu o handel ale raczej o sport ekstremalny. Coś w typie Rosjan spacerujących bez zabezpieczeń po rusztowaniach na wysokości 20-go piętra.
Ale wracając do kuku. Jadąc autostradą szybko zauważycie, że główną funkcją wiaduktów jest to by rzucały cień na siedzących pod nimi Kubańczyków. Funkcja ta jest tak rozpowszechniona, że jadąc z Hawany do Pinar del Rio natraficie nawet na kilka wiaduktów do których nie prowadzi żadna droga więc wyłącznie służą rzucaniu cienia.
Pod jednym z nich n środek przed samochód wyskoczył mi machając dramatycznie rękoma człowiek w mundurku przypominającym policyjny. Nie dało się go ominąć więc się zatrzymałem. Tubylec wyjaśnił mi, że zepsuł się autobus i że błaga by jednego z pasażerów podwieźć w okolice naszego miasta docelowego gdzie on wysiądzie i poinformuje firmę o zdarzeniu. No dobrze, wzięliśmy go, było po drodze więc była okazja do wypytania tubylca o różne sprawy.
Jakoby z wdzięczności za podwózkę tubylec obiecał zabrać nas do swojej pracy i pokazać jak się robi cygara bo pracuje na plantacji. Na miejscu okazało się, że to misternie przygotowana ściema po to by na miejscu namówić nas na kupowanie cygar na lewo.
Nie było to aż tak straszne bo mieliśmy w planach odwiedzenie jakiejś plantacji i tak. Ale przygoda nauczyła nas też tego, że nawet jeśli na drodze spotkamy leżącą grupę zakrwawionych ciał to z pewnością zwolnimy, ale nie zatrzymamy się by udzielać pomoc bo chwilę potem zapewne wszystkie martwe ciała ożyją i będą chciały nam coś sprzedać.